Popularność jaką cieszył się Stanisław Cyganiewicz na początku XX wieku, porównać można chyba z tym co dzieje się obecnie wokół Roberta Lewandowskiego czy Igi Świątek. Był on zdecydowanie najlepszym towarem eksportowym z nieistniejącej wówczas Polski. Jedna z polonijnych gazet wydawana w USA opisuje w barwny sposób fenomen Zbyszka. Przeczytajcie sami…
„Czytając polskie gazety z ostatnich miesięcy, .widzę, że najwięcej uwagi godną rzeczą ze wszystkich na świecie, jest siła mięśni, bo kim się tak nadzwyczajnie interesowano, jak naszym, zresztą bardzo sympatycznym, „Zbyszkiem”? Zdaje mi się, że nie ma numeru we wszystkich wydawnictwach, gdzieby przynajmniej wzmianki o nim nie było, a są i cale szpalty, opisujące najdokładniej wszystkie chwyty, a nawet artykuły wstępne, w których się mówi że chwała Zbyszka, to chwała Polski całej, że urośliśmy .przez niego w oczach Amerykanów, że teraz dopiero muszą przed nami kornie schylać czoła itd.
Widzimy wreszcie w reprodukcjach, jakie ma p. Cyganiewicz bicepsy, tricepsy a nawet gluteusy. A wiele to komitetów utworzonych celem przyjmowania naszego siłacza, wiele bankietów na jego cześć, mówek, pochodów i innego rodzaju entuzyazmów. Wiemy kiedy p. Cyganiewicz wstaje i spać się kładzie, co je i pije i gdzie się o każdej godzinie znajduje.
Bywali tu różni ludzie; wielcy, genialni, potęgi umysłowe i artystyczne, ale gdzie im tam do takich przyjęć, hołdów i odznaczeń jakich doznaje bardzo mocny Zbyszko. Czy komu przeszło kiedy przez głowę, żeby jakoś uczcić największego naszego muzyka, Paderewskiego, który prócz wielkiego artyzmu tylokrotnymi czynami obywatelskimi na cześć naszą zasłużył? Czy kto pomyślał o godnem przyjęciu naszej największej artystki Modrzejewskiej, kiedy bywała w Chicago ? A i ona poza swoja sztuką była wielką patryotką i tyle nam przysporzyła chwały u obcych, a nawet do dziś swemi pamiętnikami przysparza. Wcale nie zajmowano się naszą największą śpiewaczką Kochańską, choć ona serdecznością darzyła tych rodaków, którzy się do niej zbliżyli.
W Buffalo pochody na cześć „Zbyszka” urządzano, lecz gdy tam był wysoko ceniony nasz pianista
i kompozytor, Stojowski, zaledwie na wzmianki pisma się zdobyły. Nie interesują nas ani Adamowscy ani p. Arctowski, ani malarze Iwanowski i Benda. Trochę się pisze o rzeźbiarzach, bo stawiają pomniki, którymi się chwalimy, lecz i tu nie tylko brak należytego uznania, ale nawet dużo nietaktu. Kiedy odjeżdżał p. Popiel z Chicago, ani kulawy pies go nie pożegnał, a pewien nasz dygnitarz w Buffalo, do którego
umyślnie wstępował, choć był listownie o jego „przybyciu uprzedzony, nie tylko nie był w domu, ale na tyle .nawet grzeczności się nie zdobył, aby nieobecność swoją w jakiś sposób usprawiedliwić.
Artysta-rzeźbiarz Chodziński też chyba nie jednej doznał od rodaków przykrości. A jednak mimo wszystko, ośmielamy się utrzymywać, że nie jest tak, jak piszą niektórzy sprawozdawcy sportowi, iż Amerykanom
najwięcej siła imponuje, albowiem wszystkiemi wyżej wspomnianemi osobami Amerykanie się zajęli i zajmują i więcej je cenią, niż sami Polacy, mimo to, że jakichś tam Cutlerów, Gotchów i jak im tam jest, na łopatki położyć nie potrafią.
Nie piszę tego zgoła jako przeciwnik p. Cyganiewicza, przeciwnie i mnie cieszą jego sukcesy, z serca mu życzę zdobycia szampionatu świata i sambym go uściskał, gdybym się nie obawiał o swoje kości w razie odwzajemnienia, sądzę jednak, a nawet wiem pewnie, że on sam, jako człowiek rozsądny przyzna, iż za dużo aż do śmieszności posuniętych hołdów dla zręczności i siły, a nic dla wielkich talentów. Tego rodzaju głosy i zdania liczne zaznaczyła już także i nasza prasa w Ojczyźnie! Bo miara jest wszechrzeczy doskonałością!”
Dziennik Chicagoski 1910-02-04