Znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie to żadna przyjemność. W pierwszych dekadach XX wieku nie było to jednak zbyt trudne. Szczególnie wtedy, gdy podróżowało się po całym świecie. Z pewnością bohater tej historii był osobą, która często zmieniała miejsce swojego pobytu. Tym razem było bardzo niebezpiecznie!
„Znany ze swych występów w Bydgoszczy znakomity bokser i atleta Władysław Zbyszko Cyganiewicz, który na ringach światowych zajął miejsce swojego starszego brata, Stanisława znalazł się w momencie wybuchu rewolucji hiszpańskiej w Barcelonie. Udało mu się po wielu perypetiach, wyjechać stamtąd do Kalifornii, gdzie stale mieszka.
Obecnie podczas tournée w Polsce, Zbyszko Cyganiewicz udzielił wywiadu współpracownikowi gazety „Ruskoje Słowo”, który interesował się udziałem Rosjan w rewolucji na półwyspie Pirenejskim.
Zbyszko Cyganiewicz, który patrzył na rewolucję rosyjską, bynajmniej nie ukrywa, że już pierwsza rewizja w jego hotelu w Barcelonie miała styl, żywcem zapożyczony z Rosji. I sposób rewidowania i powoływania się na autorytety sowieckie, dały mu iluzję, że jest na drugim krańcu Europy.
Gdy go następnie prowadzono „do komisarza”, stwierdził, iż Barcelona, miasto zresztą raczej międzynarodowe, niż hiszpańskie lub katalońskie, w ciągu jednej nocy zsowietyzowało się. Wszędzie widniały portrety Lenina i Stalina, a na ulicy słychać było ciągle język rosyjski. „Komisarz” przyjął Zbyszka jak najgorzej. Nagle w sukurs biednemu siłaczowi przyszedł cywilny jegomość z czerwoną gwiazdką w klapie ubrania. Po hiszpańsku mówił bardzo podle, po rosyjsku za to doskonale. Ten uspokoił „komisarza”, wziął Zbyszka na bok i powiedział mu;
-Znam was, towarzyszu Cyganiewicz z cyrków w Rosji. Nie dam wam zrobić nic złego, ale radzę wyjeżdżać, bo tu będzie gorąco…
-Kiedy ja nie mam dokumentów!
-Dokumencik sporządzimy.
Jakoś sporządzono dokumencik, napisany zresztą przez Zbyszka, mówiącego dużo lepiej po hiszpańsku niż jego protektor. Marszruta opiewała na Madryt, skąd Zbyszko chciał zabrać swoje rzeczy.
Ale do stolicy nie dojechał. Musiał zatrzymać się w Kordobie, bo pociąg dalej nie szedł. Był tam świadkiem rozmaitych wydarzeń, znowu przypominających do złudzenia Rosję, choć nieco bardziej wyjaskrawionych przez temperament hiszpański.
Widział procesję mnichów i mniszek kordobańskich, obdartych do naga, przybranych w czerwone worki i pędzonych tak przez ulice. Wyprowadzono ich za miasto, po czym karabiny maszynowe zakończyły procesję tragicznym akordem.
Dopiero przez Bilbao wyrwał się Zbyszko do Kalifornii. Rzeczy się wyrzekł, a Hiszpanii i Rosji- też.”
KURIER BYDGOSKI 10 grudnia 1937r.
Zrzutka na nagrobek Zbyszka Cyganiewicza https://zrzutka.pl/3tnr3e