ATLECI W SŁUŻBIE U NAPOLEONA BONAPARTE
Szwoleżerowie zapisali się na kartach polskiej wojskowości złotymi zgłoskami. Stali się najsłynniejszą polską formacją okresu napoleońskiego. Do legendy przeszła choćby słynna, niemalże samobójcza, a jednak wygrana szarża pod Somosierrą w 1908 roku. Szwoleżerowie walczyli u boku Napoleona pod Waterloo oraz towarzyszyli mu w trakcie zesłania na wyspę Elbę. Nasi nieustraszeni żołnierze wyróżniali się walecznością, męstwem i odwagą. Ale co to wszystko ma wspólnego z tematyką naszej strony?
Otóż wśród Szwoleżerów nie brakowało takich, którzy oprócz w/w atrybutów wzorowego żołnierza posiadali niepospolitą siłę! Zachowały się przekazy podające przykłady siłaczy wśród żołnierzy gwardii Napoleona Bonaparte. W Żołnierzu Polskim z 1929 roku możemy przeczytać o kilku z nich:
Pułk lekkokonny gwardii Napoleona I, inaczej. z francuska „szwoleżerami” zwany, rozniósł daleko i szeroko sławę jazdy polskiej, wskrzesiwszy tradycje dawnej husarii.
Pułk ten był utworzony z najlepszej młodzieży, która na pierwszą wieść o nim tłumnie się zbiegła pod jego sztandar. Garnęli się ochoczo biedni i bogaci, magnaci, szlachta i mieszczanie.
Mundur równał stany; waleczność, odwaga i zdolności otwierały jednako wrota każdemu do zaszczytów i chwały. Ulubiona piosenka pułku zawierała tę zasadę: „Wszyscyśmy bracia, bo Polacy, kochajmy się wszyscy razem!” To też w korpusie oficerów obok Radziwiłłów, Skarżyńskich, Giedroyciów widziano poczciwych mieszczan warszawskich jako Kocha, Kilińskiego, syna szewca pułkownika i wielu innych, a w szeregach spotykało się i żydów i tatarów, którzy po roku 1812 stanowili osobny szwadronik bojowy, umundurowany po tatarsku.
Życie kłębiło się tam i wrzało, a że pułk ten służył sprawie wiernie i chlubnie, świadczy o tem fakt, iż powołał do kompletowania swoich szeregów w przeciągu lat ośmiu dziesięć tysięcy ludzi.
Generał J. Załuski w swoich „Pamiętnikach” wspomina o kilku szwoleżerach, którzy słynęli z olbrzymiej siły. Jednym z takich siłaczy był Józef Stadnicki, wówczas brygadjer, który jedną ręką podnosił zad każdego konia, a gdy się koń nie dawał kuć, chwytał go za uszy i w jednej chwili przewracał na ziemię.
Zdarzyło się w roku 1807, że we Frankfurcie nad Menem mieszczanin tamtejszy obraził jednego ze szwoleżerów, dotknąwszy jego godność narodową. Zrobiła się awantura. Na pomoc koledze przybyło kilku żołnierzy i dalejże tłuc Niemców… Niebawem nadbiegł Stadnicki, który jął uspakajać kolegów. Wtem nadszedł silny oddział żołnierzy arcybiskupa księcia Wuerzburskiego, zamierzając aresztować Stadnickiego i roznamiętnionych szwoleżerów. Stadnicki zaczął się tłumaczyć, że nie on jest sprawcą burdy, lecz widząc, że Niemcy nie ustępują, bez namysłu wyrywa pierwszym z brzegu żołnierzom oddziału dwa karabiny, a chwyciwszy każdy jedną ręką za koniec lufy, jak zaczął wywijać nimi młynka, tak w jednej chwili oczyścił ulicę od muru do muru i cały patrol, wraz z niemieckimi mieszczanami, pędził przed sobą. W czasie tego pościgu, spotkał dwóch żandarmów francuskich, do których zwrócił się ze słowami:
— A, to co innego, was uznaję za moich kolegów i słucham prawa.
To rzekłszy, rzucił karabiny i najspokojniej pozwolił się aresztować.
Nazajutrz marszałek Kellermann kazał go zwolnić, a śmiejąc się serdecznie z tej przygody,
zawołał:
— Będzie z tego brygadjera dzielny oficer!
I rzeczywiście, w przyszłości dał Stadnicki tego dowody. Szczególnem upodobaniem jego było: przyprowadzać obce placówki za kark do obozu, bronić, odbijać w czasie bitwy kolegów z rąk nieprzyjaciela. Stadnicki olbrzymią siłę zachował do późna, gdy wystąpił ze służby i powrócił do kraju z nadszarpniętem zdrowiem, mógł jeszcze z łatwością zgruchotać w uścisku podaną mu rękę.
Wielką również siłą odznaczał się inny brygadjer Piotr Wasilewski, jeden z uczestników sławnej szarży pod Somo-Sierrą, późniejszy oficer tego pułku, a następnie kapitan strzelców konnych gwardji za Królestwa Kongresowego, z którego to pułku wystąpił w stopniu podpułkownika.
Kładł na ziemię dwie lance, a następnie ujmował każdą z nich inną ręką za tylec, podnosił obie naraz powoli do góry i wywijał niemi młynka z największą łatwością, chociaż były z drzewa twardego, podwójnie kute od grotu aż do połowy drzewca, którego tylec także był grubo kuty.
Również z siły nadzwyczajnej słynął szeregowiec Kloczewski, chłop atletycznie zbudowany. Zarzucał z łatwością przy pobieraniu obroków jeden wór jęczmienia na jedno, a drugi na drugie ramię i ciężar ów przenosił dość daleko. Pewnego razu Kłoczewski pracował przy budowie stajni. Wszedłszy na belkę owej budowli, spuścił kolegom linę, proponując, ażeby jej się uczepili i starali się go ściągnąć. Gdy go ściągnąć w żaden sposób nie mogli, kazał im się trzymać mocno liny i wszystkich razem, a było ich jedenastu — podniósł do góry.
Siłacz ten miał jednak wady, które mu utrudniały pełnienie służby frontowej, jadł bardzo dużo. Musiano mu dawać podwójne porcje mięsa i chleba, a był tak ciężki, że nie można było dobrać konia pod niego, bo każdego odparzył. W jednej z potyczek w Hiszpanii koń się pod nim potknął i przewrócił i Hiszpanie wiarusa zakłuli.
Ad. Czekalski
Żołnierz Polski, Warszawa 3.02.1929, nr 5.